czwartek, 7 maja 2015

Matrymonialne bagno






Raz na jakiś czas podejmuję próbę reanimowania mego życia matrymonialnego. Ostatnio, za namową koleżanki, zainstalowałam sobie aplikację, która wyszukuje w okolicy mężczyzn (choć to określenie mocno na wyrost), którzy spełniają ustawione wcześniej kryteria. Niestety, po raz kolejny sprawdziła się reguła, że przyciągam tylko erotomanów i niedojdy. Oto trzy sytuacje, które potwierdzają rzeczoną prawidłowość:
Sytuacja nr 1
Z amantem nr 1 rozmawialiśmy dwa dni. Początkowo o normalnych sprawach np. o książkach. Potem sytuacja rozwinęła się następująco:
Amant: To kiedy poczytasz mi na dobranoc?
Ja: Na razie mogę poczytać do kawy.
Amant: Wyślij mi swoje wyraźniejsze zdjęcia.
(Ja w domyśle - no tak, bez wyraźnych zdjęć na kawę zaprosić mnie nie można. No ale postanowiłam się nie zrażać i wysłałam).
Amant po otrzymaniu zdjęć: Fajniusia jesteś. Związku z tego nie będzie, ale romans jak najbardziej. 
Ja: Milusi jesteś. Dzięki za szczerość, ale romansu z tego nie będzie. Życzę powodzenia.
Sytuacja nr 2
Pan księgowy, czyli rozczarowanie kwartału. Bardzo miło nam się rozmawiało. Wydawało mi się, że zaczynamy się lubić. Opowiadaliśmy sobie o tym, co robimy, co u nas słychać. Wydawało się, że wszystko zmierza w jakimś sensownym kierunku, aż tu pewnego dnia bach, znajomość skasowana. Ani me, ani be, ani całuj mnie w nos. No klasa sama w sobie, zaiste, sama w sobie, 
Sytuacja nr 3
Może spaprana na moje własne życzenie, no ale nie uprzedzajmy faktów. Z amantem nr 3 smsowaliśmy. Spotkanie wisiało w powietrzu. Uprzedziłam uczciwie, że będę w najbliższym czasie nieco zakręcona z powodu ilości zawodowych obowiązków. Zastrzegłam jednak, że jestem otwarta na propozycje. Dostaję ostatnio wiadomość z zapytaniem, co słychać. Niewiele myśląc i zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że opiekuję się dzieckiem. Po tym nastała cisza. Można rzec, że grobowa. Musiałam mieć jakież zwarcie w mózgu, bo dopiero rozmowa z M1 oświeciła mnie, jak ta wiadomość mogła zostać zinterpretowana. Moja wina, że nie doprecyzowałam, że zajmuję się bratankiem, no ale chyba szanowny absztyfikant nr 3 mógł po prostu spytać, o jakie i czyje dziecko chodzi. No i się autentycznie wkur... No szczyt niedołęstwa, ot tak, po prostu nogi za pas, bo nie daj Bóg trzeba będzie się samotną matką zajmować i robić za ojczyma roku. Żenada. 
Reasumując, z tego typu relacji, jedyna sensowna, jaką udało mi się nawiązać, to ta z moim Finem. Fin jest tak naprawdę Polakiem, ale nazywam go tak z racji jego stałego miejsca pobytu. Znamy się, lubimy, choć kontaktujemy ze sobą raz na jakieś czas. Może to jest właśnie jedyne sensowne rozwiązanie dla mnie - narzeczeństwo wirtualne i na odległość? m2

środa, 12 listopada 2014

Patriotycznie

Niech się święci 11 listopada! Od kilku lat to sformułowanie nabrało nowego znaczenia.Słowo patriotyzm, już kilka dni przed głównymi obchodami, pada z każdej strony. Podniośle jest do popołudnia, kiedy to zaczynają się różnej maści marsze. Oczywiście w każdym z nich biorą udział prawdziwi patrioci, z tym zastrzeżeniem, że jedni są prawdziwi bardziej, a drudzy mniej. W ramach ustalenia tego, kto odczuwa więcej patriotyzmu w patriotyzmie doszło już na przestrzeni ostatnich kilku lat do  podpaleń, niszczenia wozów transmisyjnych, ataków na dziennikarzy, policję, napaści jednych na drugich. Wszyscy adwersarze poobwieszani są biało-czerwonymi flagami, szalikami lub eksponują na sobie koszulki z orłem lub, co gorsze, symbolem Polski Walczącej. Patrzę na to z niesmakiem i nabieram swoistego zniesmaczenia do słowa "patriotyzm". Wycierają nim sobie gęby wszyscy od prawa do lewa, a jedynym przejawem rzeczonego patriotyzmu tych stron jest obrzucanie inwektywami swoich politycznych przeciwników. Jestem zohydzona i zniesmaczona i z zazdrością myślę o tym, jak swoje święto niepodległości obchodzą Amerykanie. A u nas, jak rzecze klasyk, ch..., dupa i kamieni kupa. Chciałabym wierzyć, pomimo mego głęboko zakorzenionego cynizmu, że jest jeszcze nadzieja dla naszego narodu, że słowo patriotyzm uda się kiedyś odczarować, ale coś czuje, że to moje pobożne życzenie rozmyje się, gdy tylko włączę tv lub zobaczę nagłówki jutrzejszych gazet. Może M1, dorzuci w ramach dwugłosu, coś bardziej optymistycznego w tym temacie. m2
OOOO ludu. Wywołano mnie do tablicy, a ja w tym roku taka nie ogarnięta jestem w temacie patriotyzmu. Gdyby nie obowiązków moc, to zapewne wybrałabym się tego dnia do restauracji, albo do kina i wspomogłabym znajomych, tudzież lokalnych przedsiębiorców i tyle mego patriotyzmu. Co do przeżuwania, tarmoszenia i czochrania słowa Patriotyzm, to przed wyborami nie mogło być inaczej, wszak to idealny motyw każdej kampanii, więc żaden zdrowo myślący polityk nie pominie takiej okazji. Zmiany idą, ale wolno, bo my do szybkich zmian się nie nadajemy. Ameryka w Polsce? Chciałabym, ale nawet taka optymistka jak ja w tym temacie pozostanie realistką i śmiem twierdzić, że w najbliższej dekadzie, czekają nas przepychanki i walka na wszelkie oręże.  Ps. słyszeliście nową pieśń Masłowskiej https://www.youtube.com/watch?v=V9XOtdXY9kQ. Niech tęcza będzie z Wami!! M1

piątek, 24 października 2014

Sońka




Choroba i przyszycie do łóżka mają jeden jedyny plus( jak dla mnie oczywiście) można czytać. Można czytać do tego stopnia, żeby w ciągu jednego dnia przeczytać książkę od deski do deski. Książka, co prawda nie była tomiszczem tylko małą, filigranową lekturą, ale brawa za osiągnięcie celu się należą. Przeczytałam "Sońkę" Karpowicza. M2 zachwalała, Aśka zachwalała, a ja z tych upartych i jak zachwalają i podniecają się czymś dookoła, to ja cierpliwie czekam...czekam i patrzę i nasłuchuję. Kiedy hałasy umilkły (może nie o samym Karpowiczu:) wtedy ja zrobiłam dyskretny sus na książkę i przeczytałam. Podchodziłam do niej dwa razy...Przyznaję bez bicia, mam problem z początkami, z tym wgryzaniem się w bohaterów, a Sońka zaczyna się od krowy. A krowy, to mi jakoś, z całym szacunkiem dla krów, średnio podchodzą. Po pierwszych paru stronach, kiedy Sońka zaczyna opowiadać historię swojego życia ( a należy dodać, że ma o czym opowiadać),  zostałam kupiona, obezwładniona. Książkę połknęłam łapczywie, rycząc przy niej obficie ( może to skutek uboczny antybiotyków). Nie wiem czy była przed Sońką, książka, która doprowadziła mnie do takiego potoku łez. O czym jest Sońka? O miłości,  o wojnie, o niezrozumieniu, o ludzkiej podłości, o powrocie do źródła, o samotności...Dlaczego ustawiam się obok m2 i Aśki zachęcając do lektury? Bo dobra książka, to taka co wznieca emocje i długo, długo po jej przeczytaniu nie można ich ostudzić. M1
..."Pająki w mieszkaniu przynoszą szczęście. Nie zabijaj! Czyli szóste, dopiero szóste przykazanie, w starszym niż katolicki czy prawosławny rycie. Nie zabijaj jest szóste, zapamiętaj i policz na palcach jednej ręki. Wyciągnij wnioski, bo inaczej zdarzy się znowu to, co już wiele razy na palcach się nie zmieściło..." - Sońka 

czwartek, 14 sierpnia 2014

[*]

                                   fot. weheartit


Nie chciałam pisać tego posta. Wolałabym tkwić w mojej niemocy twórczej, niż napisać choćby jedno zdanie na poruszony temat. M1 zasugerowała jednak, że może będzie to sensowną rzeczą i czymś w rodzaju oczyszczenia. 
Mój uczeń przegrał walkę z chorobą. Jego stan od dłuższego czasu się pogarszał. Właściwie wiadomo było, że szans na wyzdrowienie nie ma. Mimo to, wiadomość o jego śmierci wstrząsnęła mną do głębi. Znałam go krótko. Tylko przez około pięć miesięcy raz w tygodniu miałam z nim nauczanie indywidualne. Czy można kogoś poznać w tak krótkim czasie? Zwłaszcza w relacji uczeń-nauczyciel? Mogę napisać, że był to miły chłopak o dociekliwym umyśle i woli życia. Cieszył się z każdego naszego spotkania i chciał zrozumieć wszystko, o czym mówiliśmy i nauczyć się wszystkiego, co było możliwe. Nie użalał się, nie szukał usprawiedliwień, nie szedł na łatwiznę. Był ciepłym, uśmiechniętym, dobrym człowiekiem. 
Nie będę tu snuć filozoficznych rozważań nad sensem takiej śmierci i ogromu cierpienia, które ją poprzedziło. Nie oczekuję żadnych odpowiedzi na pytanie dlaczego, jak do tego mogło dojść, czemu Bóg na to pozwolił. Możliwe, że cały ten post jest niepotrzebny i że nic z niego nie wynika. I może dobrze, że nie będzie miał żadnej puenty. m2

czwartek, 7 sierpnia 2014

Bliskie spotkania część 2




Hej Kochani!!! Dawno nie pisałam (choć i tak m2 mnie przebija), ale postanowiłam pisać tylko wtedy, gdy najdzie mnie ogromna ochota i właśnie nadszedł ów moment. Co sprawiło, że poczułam ogromną chęć do pisania? Woodstock!!! Otóż byłam na tegorocznej edycji festiwalu i chciałabym podzielić się z Wami, moimi wrażeniami. Nie jestem nowicjuszką w celebrowaniu Woodstocku, ale też nie jestem wielce doświadczona w tym temacie. Pierwszy raz bawiłam się w Kostrzynie 6 lat temu i tak dobrze wspominałam tamten wypad, że nie trzeba było mnie długo namawiać na tegoroczny. Przejrzałam uważnie plan imprez i spotkań. Wybrałam te wydarzenia, które interesują mnie najbardziej i wyruszyliśmy. Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że Woodstock został opanowany przez tłumy ludzi!!! Namiot na namiocie, człowiek przy człowieku:) Przedostanie się z jednej części pola na drugą wymagało nie lada sprawności, a skorzystanie z niektórych atrakcji (np. skok na bungee) niemalże niemożliwe!!! Przyznam, że nie do końca dobrze czułam się w takim bezmiarze ludzi (ok 800 tysięcy- czyli mieszkańcy Łodzi i okolicznych miasteczek zgromadzeni w jednym miejscu)...Ale dość marudzenia!!! Ważne, że nikt nikomu nie narzucał swojego światopoglądu i to w Woodstocku cenię najbardziej. Siedząc na krawężniku obserwujesz ludzi takich jak ty, ale i punków, krisznowców, księży, hipisów, dzieci, osoby starsze i ci wszyscy ludzie przez te kilka dni w roku funkcjonują jak jeden organizm. Jedzą to samo, piją to samo, bawią się przy tych samych dźwiękach, przytulają się, rozmawiają, dbają o innych. To jest właśnie Woodstock. Oczywiście zaobserwowałam kilka zachowań, które nie do końca przypadły mi do gustu, ale ile takich zachowań doświadczam w moim mieście każdego dnia? Zdecydowanie dużo...
Jeśli chodzi o koncerty i spotkania w namiotach było naprawdę rewelacyjnie. Najlepiej wspominam koncert Ani Rusowicz (mała scena), który był dla mnie gigantycznym zaskoczeniem i przyznam, że całkowicie przypadkowo wzięliśmy w nim udział. Oczywiście Coma, Acid Drinkers i Clock Machine też dali radę:P Miło było również spotkać Włóczykija - i przytulić się, co w łódzkim Niebostanie nie było mi dane:). 
O mały włos zapomniałabym, że i kulinarnie zostałam usatysfakcjonowana przez Kurtosze !!! 
Innymi słowy- pięknie było, więc zapraszam wszystkich w przyszłym roku:)
M1

https://www.youtube.com/watch?v=JF-h_reNBLg